Jak przejść Santa Cruz Trek samodzielnie?
Ten szlak chodził nam po głowach jeszcze przed wyjazdem. Uchodzi za najpiękniejszy trekking w Ameryce Południowej, postanowiliśmy więc sprawdzić to samemu.
Przygotowania
Bardzo ważne jest dobre zaaklimatyzowanie się przed rozpoczęciem wędrówki. Praktycznie cały szlak położony jest powyżej 3500 m n.p.m., z najwyższym punktem Punta Union (4750 m n.p.m.), a dzienne przewyższenie może sięgnąć 1000 m. Wcześniej spędziliśmy około 6 tygodni na wysokościach powyżej 3000 m n.p.m., jednak potem na tydzień poprzedzający przyjazd do Huaraz zjechaliśmy na poziom morza. Postanowiliśmy więc zrobić sobie jednodniową rozgrzewkę i wspiąć się na Lagunę Wilcacocha. Niektóre agencję kasują za to 25 $ (ok. 90 PLN!), my oczywiście postanowiliśmy pójść sami i wyszło nas to 40 razy taniej.
Laguna Wilcacocha
6,3 km, 572 m podejścia, 572 m zejścia
Jest to jezioro położone na wysokości 3700 m n.p.m. Stanowi idealną wprawkę przed wyprawą w wyższe góry. Wycieczka zajmuje pół dnia, a szlak jest prosty (w jedną stronę 3,5 km trasy, 550 m podejścia). Aby się tam dostać, należy wsiąść w dowolny busik (np. nr 17) jadący na południe. Można go złapać tam, gdzie zaczyna trasę (wtedy są jeszcze szanse na miejsce siedzące) lub na drodze wylotowej z Huaraz prowadzącej na południe. Wysiąść należy przy niewielkim mostku (Puente Santa Cruz), gdzie zaczyna się szlak. Na szlaku mijamy klimatyczne wioski, a zza otaczających nas gór, w miarę wchodzenia, wyłaniają się dumne, ośnieżone szczyty Kordyliery Białej. Punktem kulminacyjnym jest widok na końcu szlaku – na pierwszym planie migocze jeziorko, a w tle widać całe pasmo białych gór.



Trekking Santa Cruz + Laguna 69 (5 dni/4 noce)
Postanawiamy połączyć wypad nad Lagunę 69 i Santa Cruz Trek, ponieważ początek szlaku prowadzącego nad jezioro jest położony niedaleko początku Santa Cruz. Wydłuża to całą wycieczkę o 1 dzień, ale naszym zdaniem zdecydowanie warto.
Zaopatrzenie/sprzęt
W przeciwieństwie do Salkantay Trek, po wejściu w góry nie ma żadnej możliwości uzupełnienia zapasów. Ostatnie miejsce, gdzie można jeszcze coś dokupić, to mały sklep w miejscowości Collo, ok. 1,5 km po rozpoczęciu szlaku Santa Cruz. Są tam podstawowe produkty i w razie zauważenia braków można się jeszcze uratować. Najlepiej zaopatrzyć się w pełne, pięciodniowe zapasy jeszcze w Huaraz. Kwestia wody jest tu trochę łatwiejsza, niż podczas Salkantaya. Z okolicznych lodowców wypływa wiele strumyczków. Tym spływającym prosto z gór można spokojnie zaufać, natomiast jeżeli rzeczka przepływa wcześniej przez dolinę, wodę koniecznie należy uzdatnić (zastosować odpowiedni preparat, użyć pro-filtra lub zagotować i użyć nie-pro-filtra). Góry są pełne bydła, które bezpardonowo wypróżnia się, gdzie popadnie, do strumyków niestety też. Często przy miejscach na camping są tylko duże rzeki, które niosą ze sobą zanieczyszczenia, dlatego o uzupełnieniu butelki warto pomyśleć już na parę godzin przed dotarciem do celu. Pozwoli to oszczędzić dość uciążliwego i czasochłonnego uzdatniania wody. My do gotowania używamy kuchenki alkoholowej. Jej główną zaletą jest to, że paliwo do niej można kupić w zasadzie wszędzie oraz, że jest ono bardzo tanie. Wada – zagotowanie menażki wody trwa ok. 15 minut, a przy silnym wietrze może się to w ogóle nie udać.
Jeżeli chodzi o sprzęt, to szlak w porze suchej da się spokojnie przejść w adidasach (ja tak zrobiłem). Nie jest wymagający technicznie, a jego zasadnicza trudność to wysokość. Bardzo przydatne są kijki trekkingowe. Zamiast nich można poszukać sobie kostura (tak jak ja), jednak ten zawsze będzie mniej poręczny i cięższy. O ile w słoneczny dzień temperatura może wzrosnąć do 20°C, to w nocy potrafi spaść nawet do -10°C. Bardzo przyda się puchowy śpiwór i bielizna termiczna. Ponieważ ja nie miałem ani tego, ani tego, spałem po prostu we wszystkim, co miałem. 3 koszulki, 3 bluzy, sweter z alpaki, legginsy do biegania, spodnie, 2 pary skarpet, chusta na szyję, 2 kaptury, czapka, rękawiczki, prześcieradło do śpiwora, śpiwór (temperatura komfortu +8°C 😀 ). Dodatkowo, gotowałem sobie 2,5-litrową butelkę wody oraz termos z herbatą z liści koki i wrzucałem je do śpiwora. Dzięki temu przez jakiś czas butelka grzała mnie w nogi, a nad ranem woda nie była lodowata, a herbata była nawet ciepła. Jednym słowem, noce są bardzo zimne (wszystkie powyżej 3500 m n.p.m.), bądźcie na to przygotowani.
Dzień 1
Huaraz – Yuncay – Cebollapampa – Laguna 69 – Cebollapampa
13,2 km, 750 m podejścia, 750 m zejścia
Dzień rozpoczyna się od zapakowania do busa o 5:00 (odjeżdża punktualnie!, przystanek mniej więcej TU). Przejazd do Yungay kosztuje 5 PEN/os., a podróż trwa około 1,5h. W miarę możliwości zajmujcie miejsca z tyłu, bo busik zbiera po drodze wiele osób z małych miejscowości i z przodu robi się niezły tłok. Następnie na dworcu w Yungay łapiemy odjeżdżającego o 7:00 vana do Cebollapampy. To jest ten sam, który jedzie do Vaquerii (gdzie zaczyna się szlak Santa Cruz), tylko należy wysiąść w połowie drogi. Bilet kosztuje 15 PEN. Po drodze kierowca zatrzyma się przy biurze parku narodowego, w którym należy się zarejestrować i po wygórowanej cenie kupić bilet wstępu (60 PEN). W zasadzie oba odcinki Huaraz – Yungay i Yungay – Cebollapampa można przespać, po drodze jest albo ciemno, albo widoki nie są spektakularne.
O 8:30 wysiadamy przy początku szlaku na Lagunę 69. Rozbijamy namiot w zmrożonej jeszcze dolinie i jemy śniadanie na kawałku, gdzie już wyszło słońce. Zostawiamy wszystko, co niepotrzebne (zabierając jednak cenne rzeczy, w tym powerbanki – ostrzegano nas przed kradzieżami) i zanim wyruszamy na szlak, jest już 10:00, słońce i 20 stopni. O ile rano byliśmy tu praktycznie sami, to przez 1,5h naszego zbierania się przyjechało mnóstwo busików i wypluło kilkanaście grup turystów.

Szlak na Lagunę 69 to 730 m podejścia i 6,6 km w jedną stronę. Przekłada się to na ok. 3h w górę i 2h w dół, spokojnym tempem. Do tego należy doliczyć czas, który spędzimy nad jeziorkiem, a zdecydowanie warto chwilę tam posiedzieć. Gdy trochę poczekamy, tłum turystów trochę się przerzedzi, gdyż po chwili na górze przewodnicy zaczynają zapędzać swoich wycieczkowiczów do busów. Znikają dziunie wyginające się w nienaturalne pozy przy robieniu 1000 selfie oraz flota dronów bzyczących nad głową. Wtedy można mieć jezioro o zadziwiająco turkusowej barwie praktycznie dla siebie. Warto wspiąć się kilkadziesiąt metrów na okoliczne wzgórza, aby móc podziwiać lagunę z góry.




O 17:00 jesteśmy z powrotem na dole. Niestety dolina jest już w cieniu i gotując obiad, szczękamy zębami.
Zdecydowanie polecamy dołożenie tego jednego dnia do trekkingu Santa Cruz. Dzięki temu możemy zobaczyć przepiękne jezioro, podziwiać widok na najwyższy szczyt Peru – Huascarán (6768 m n.p.m.), a także zrobić ostateczną rozgrzewkę przed ciężkim trekkingiem. Na Lagunę 69 wchodzi się praktycznie na lekko, a dodatkowe jedzenie na ten dzień stanowi obciążenie tylko w drodze z hostelu do busa i z busa na camping (300 m).

Dzień 2
Cebollapampa – Vaquería – Paria
10,1 km, 382 m podejścia, 252 m zejścia
Pakujemy manatki i o 8:30 wsiadamy w tego samego vana, który nas tu wczoraj przywiózł. Tej części drogi już nie można przespać. Podjeżdża się serpentynami około 1000 m, ciągle mając Huascarán w zasięgu wzroku. Droga jest tak piękna, że nie można odkleić nosa od szyby. Koniecznie należy poprosić kierowcę o zatrzymanie się na foto-stop na przełęczy.

Śniadanie jemy w Vaquerii, do której dojeżdżamy o 10:30 (15 PEN). Jest już ciepło, są także sklepy, gdzie można kupić np. alkohol 96% (paliwo do kuchenki).
Niestety, już dzień przed wyjściem na trekking, kiedy szliśmy na Lagunę Wilcacocha, Ola zaczęła mieć kłopoty zdrowotne. Standardowe leki tym razem nie pomogły i po 1,5 km Ola poczuła się na tyle źle, że podjęliśmy decyzję o rozdzieleniu się. Przepakowaliśmy sprzęt i zapasy, zostawiłem mój plecak w ostatnim sklepie przed górami i odprowadziłem Olę na busa z Vaquerii do Yungay (13:30). Nauczyliśmy się, że z górami nie ma żartów, a w szczególności na tej wysokości. Wróciłem do sklepu po plecak i dostałem zaproszenie na obiad 🙂 Porozmawiałem chwilę z właścicielami, którzy powiedzieli, że gdyby wiedzieli, że Ola źle się czuje, to by ją do siebie przygarnęli i wyleczyli ziołami. Kochani ludzie <3 Jeśli będziecie mieli okazję, to koniecznie zróbcie zakupy w ich sklepie, zostańcie u nich na campingu lub wynajmijcie pokój.
Po przepysznym, domowym obiedzie składającym się wyłącznie ze składników pozyskanych z przydomowych upraw, wreszcie zacząłem właściwy trekking. Godzina 14:00, więc najwyższy czas. W 3 godziny docieram do campingu Paria, którego na szczęście nie muszę z nikim dzielić. Po drodze bilet kontrolowany jest 2 razy, więc niestety nie ma opcji na uniknięcie złodziejskiej opłaty za wstęp do parku. Trasa to najpierw 250 m zejścia i potem 380 m niezbyt trudnego, rozciągniętego na 9 km podejścia.





Dzień 3
Paria – Punta Union – Taullipampa
11,9 km, 945 m podejścia, 606 m zejścia
Noc była najzimniejsza ze wszystkich czterech, rano cały namiot był pokryty szronem, a złożenie obozowiska zmarzniętym palcom zajęło 2 godziny. Gdy tylko słońce wyszło zza gór (9:15), od razu można było zdjąć wszystkie warstwy. Po 1,5h docieram do campingu zaznaczonego na Maps.me/OSMand Non-official camipg with river. Jeżeli nie zaczniecie, tak jak ja o 14:00, to zdecydowanie polecam dotrzeć tutaj pierwszego dnia. Jest to bez problemu wykonalne, a z dotarcia tu płyną dwie zasadnicze korzyści. Po pierwsze, odejmujemy sobie 400 metrów z prawie kilometrowego podejścia, które czeka nas tego dnia. Po drugie, camping jest tak położony, że słońce dociera do niego dużo wcześniej, więc złożenie obozowiska nie będzie się odbywało w tak nieludzkiej temperaturze. Ja do Parii dotarłem po 17:00, więc nie próbowałem już iść dalej.

Podejście Paria – Punta Union to ok. 1000 metrów w górę i 5 km szlaku. Zajęło mi to 5h, z czego ostatnie 150 metrów było naprawdę godnym przeciwnikiem. Nie dość, że wysokość dawała się we znaki, to jeszcze nachylenie sięgało 45%. Ja na szczęście, oprócz zadyszki, nie odczułem choroby wysokościowej, ale wiele osób na tym odcinku szlaku naprawdę cierpi. Po drugiej stronie przełęczy spotkałem dziewczynę, która mówiła, że ostatnią część podchodziła 4h. Trzeba do tego podejścia podjeść z respektem i wchodzić swoim tempem, nie żałując wody i odpoczynków.

Widok z przełęczy wynagradza jednak wszystkie trudy. W jednej chwili otwiera nam się panorama na całą dolinę, którą będziemy schodzić do Cashapampy, z drugiej strony natomiast mamy widok na szlak, który nas tak umordował. Po prawej góruje ośnieżony szczyt Taulliraju, z którego spływa lodowiec do położonego poniżej błękitnego jeziorka Szczyt ten towarzyszy nam przez prawie cały trekking. Dosłownie i w przenośni, zapiera dech w piersiach.





Dalsza część tego dnia to zejście 550 m i ok. 6 km do campingu Taullipampa. Optymalnym rozwiązaniem byłoby dotarcie do Alpamayo Base Camp, dokąd czasowo spokojnie bym się wyrobił (dotarłem do Tauliipampy o 15:30). Ponieważ jednak nie miałem dobrego śpiwora, postanowiłem nie nocować tak wysoko (4500 m n.p.m.) i zostałem na 4200 m n.p.m. Podczas nocnych zdjęć, już o 22:00, zamarzło wszystko – namiot, statyw, obiektyw, trawa. Założyłem na siebie wszystko i położyłem się do śpiwora z obawą, że w najlepszym wypadku dużo tej nocy nie pośpię.



Dzień 4
Taullipampa – Laguna Arhuaycocha – Taullipampa – Llamacoral
22 km, 375 m podejścia, 758 m zejścia
Dolina, którą schodzi się z Punta Union do Cashapampy położona jest wschód-zachód, co oznacza szansę na słońce od wczesnego ranka do późnego popołudnia. Gdy rano, zdziwiony, że nie zamarzłem, wyczołgałem się z namiotu, okazało się, że niebo przykrywa warstwa wysokich i średnich chmur. Przez to tego ranka nie doświadczyłem przyjemnego słoneczka, ale też dzięki temu temperatura w nocy nie spadła aż tak bardzo. Na szczęście też z takich chmur nie pada, więc nie było strachu, że zmoknę.
Zostawiłem to, co mogłem w namiocie i ruszyłem na pół-lekko nad Lagunę Arhuaycocha. Tym razem zostawiłem tylko jedzenie, naczynia i jakieś drobiazgi. Miejscowy pan, z którym uciąłem sobie pogawędkę drugiego dnia ostrzegł mnie, że zdarzały się przypadki kradzieży nawet butów i poradził, żebym nie zostawiał nic cennego lub przydatnego. Z kolei wszyscy mówili, że trzeba uważać na krowy, które kradną jedzenie i w miarę możliwości trzymać wszystko zasunięte w namiocie. Zostawiłem przy wejściu do namiotu znalezioną nieopodal krowią czaszkę i z nutką niepokoju zacząłem się wspinać.


Trasa w jedną stronę to 350 m podejścia i 5 km szlaku. Bez dużego obciążenia zajęło mi to 4 godziny, z czego nad laguną spędziłem ponad godzinę. Jest to kolejne jezioro oszałamiające swoim intensywnym, niebieskim kolorem. Na jego końcu swój ogon moczy lodowiec. Warto odwiedzić oba punkty widokowe zaznaczone na Maps.me/OSMand. Będąc nad jeziorem około 10:30, byłem tam przez dłuższy czas sam. Ponadto, tak jak wspomniałem, jeżeli jesteście przygotowani sprzętowo, to dużo fajniej będzie spędzić noc na campingu pod laguną. Całą wyprawę nad jezioro Arhuaycocha można pominąć i od razu zacząć schodzić, ale w ten sposób ominie się jedną z najlepszych atrakcji tego trekkingu.



Po zrobieniu tysiąca zdjęć wracam do namiotu, do którego na szczęście nikt się nie dobrał. Po szybkim obiadku z zupek chińskich kontynuuję już na ciężko do Llamacoral. Szlak nie jest zbyt wymagający, jednak w jednej części idzie się przez piaskowe koryto wyschniętej rzeki, co jest dość uciążliwe. Z odległości kilkuset metrów widzę, ze na campingu rozłożyło się sporo namiotów jednej z agencji turystycznych, dlatego znajduję milutką miejscówkę na dziko jeszcze przed dotarciem do oficjalnej miejscówki. Wieczorem gryzą komary, co wbrew pozorom podnosi mnie na duchu. Oznacza to bowiem, że noce nie są już tutaj tak mroźne!



Dzień 5
Llamacoral – Cashapampa
9,6 km, 0 m podejścia, 848 m zejścia
Miejscówka okazała się świetna. Rano przygrzało na niej słońce, a wyposażona była nawet w płaski kamień idealnie służący za stół lub krzesło. Bez presji zbieram obozowisko, podczas gdy mijają mnie wspinające się w górę stada osłów objuczonych tak, że ledwo idą, oraz turyści z malutkimi plecaczkami.
Ostatni odcinek to 10 km szlaku i 800 m zejścia. Po 3 godzinach, o 12:30, jestem w Cashapampie. Szybko łapię shared taxi za 10 PEN do Carhuaz, a potem za 6 PEN busika tak, że o 15:30 jestem już w Huaraz.





Podsumowanie
Całość trekkingu to 66,8 km trasy, 2452 m podejścia i 3214 m zejścia. Czynnikami wpływającymi na jego trudność są w zasadzie tylko wysokość i zimno. Jego samodzielne ukończenie daje ogromną satysfakcję, a opinie, że jest to najpiękniejszy trekking Ameryki Południowej mają swoje uzasadnione podstawy. Czy według mnie jest najpiękniejszy? Owszem, zapiera dech w piersiach, ale to tak jakby się spytać, czy ładniejsze są brunetki, czy blondynki. Będąc w okolicy na pewno nie można go pominąć, ale Salkantay lub trekkingi w El Chalten to był sztos na tym samym poziomie.
Koszty:
Słyszeliśmy, że agencje liczą sobie od około 180$ (666 PLN) wzwyż. Nas wyszło (ceny za osobę):
- Bus Huaraz – Yungay 5 PEN
- Bus Yungay – Cebollapampa 15 PEN
- Wejście do parku 60 PEN
- Bus Cebollapampa – Vaquería 15 PEN
- Taxi Cashapampa – Carhuaz 10 PEN
- Bus Carhuaz – Huaraz 6 PEN
- Jedzenie ~50 PEN
Razem 161 PEN (180 PLN). Bez Laguny 69 byłoby to 151 PEN (170 PLN) (podróż bez przystanku w Cebollapampie na odcinku Yungay – Vaqueria kosztuje 20 PEN) minus jedzenie na 1 dzień.
Wskazówki:
- Jeżeli zdarzy się, że nie oderwą wam przeznaczonej do oderwania części biletu, pozostaje on ważny przez pół roku od daty stempla. Można po powrocie wybrać się jeszcze na Lagunę Churup lub bilet komuś oddać/sprzedać.
- Woda ze strumyków spływających prosto z gór jest zdatna do picia. Tę z dolinnych rzek należy wcześniej uzdatnić.
- W górach bywa wietrznie, dlatego lepiej sprawdza się kuchenka gazowa. Jednak alkohol 96% jest dużo łatwiej dostępny, niż odpowiednie dla Waszej kuchenki kartusze z gazem.
- Na nocleg szukajcie miejsca, gdzie możliwie najwcześniej wychodzi słońce.
- Ostatni transport z Vaquerii i Cashapampy odjeżdża dość wcześnie (odpowiednio 14:00 i 15:00). Jeżeli się nie wyrobicie, są w tych miejscowościach sklepy i campingi/kwatery.
- W górach nie ma prysznica ani umywalek, więc mydło wam się nie przyda. Może natomiast być użyteczny mały ręcznik. Moje nogi od kolan w dół były całe czarne od pyłu, więc każdego wieczora przed wejściem do śpiwora myłem je w lodowatej rzecznej wodzie.
- Od Collo do Cashapampy nie ma żadnego sklepu.
- Koniecznie przeprowadźcie wcześniej odpowiednią aklimatyzację.
- Jeżeli źle się poczujecie, to nie zawahajcie się zawrócić. Czy to z powodu choroby wysokościowej, czy innych przyczyn. Na szlaku nie ma zasięgu, więc nie ma jak wezwać pomocy, niż tylko przez kogoś spotkanego po drodze. A w takim wypadku, najszybszy czas reakcji służb to pół dnia. Okazało się, że Ola miała ciężkie zatrucie pokarmowe, które skończyło się dwiema wizytami w szpitalu. Rozważaliśmy przez chwilę pójście razem do pierwszego campingu i ocenę jej samopoczucia następnego dnia. No to w najlepszym wypadku skończyłoby się tak, że znosiłbym ją na plecach.
Ciekawostki:
- Szczyt Huascarán jest punktem o najmniejszym w skali całego globu przyspieszeniu ziemskim (źródło)
- 31 maja 1970 roku w okolicy peruwiańskiego wybrzeża miało miejsce trzęsienie ziemi o sile 7,9 stopni w skali Richtera. Spowodowało to osunięcie się ze szczytu ogromnej masy lodu i skał. W rezultacie powstała lawina, która 3 minuty później zmiotła z powierzchni ziemi miasteczko Yungay położone w odległości 18 km (360 km/h !!!) zabijając 20.000 osób, a pozostawiając przy życiu raptem 300. Poniżej na zdjęciu, Huascarán znajduje się po lewej stronie. Widzicie tę wyrwę w górze po lewej stronie masywu? Właśnie to spadło na Yungay
Źródło: Suizaperuana – Trabajo propio, CC BY-SA 3.0, Enlace
10 thoughts on “SANTA CRUZ TREK i LAGUNA 69 samemu? Jak przejść szlak bez agencji”
Ale czadowa wyprawa ! Przepiękne zdjęcia. Nie mogę się napatrzeć. Zazdroszczę 🙂 Pozdrawiam.
Dzięki, miło to słyszeć! Nie ma co zazdrościć, pakuj plecak i ruszaj w świat 🙂
Iza,
dokładnie tak, jak mówi Michał, ruszaj w świat, do Peru!!!
Jeśli chcesz iść sama, masz tu od niego gotowy przepis!!!
Ja naczytałam się przeróżnych blogów (polskich i zagranicznych) przed powrotem do Huaraz, i ten opis jest najbardziej rzetelny, obiektywny. Naprawdę!
A trasa jest tak piękna, że chcę na nią wrócić!!!
Masz podane na talerzu – jedź do Peru 🙂
Dzięki takim komentarzom, jak Twój Natalia, znajdujemy motywację do pisania postów! Bardzo mi miło 🤗
Ten Wasz post już prawie na pamięć poznałam:), wybierałam się sama. Z tym, że jak podliczyłam ile będzie mnie kosztowało wynajęcie sprzętu (namiot, lepszy śpiwór, bo ja zmarzlak jestem), a przede wszytskim ubezpieczenie miałam tylko do 3000 m. i mój ubezpieczyciel zażyczył bardzo wysokiej dopłaty za te 4 dni, mój znajomy powiedział też, że koszt trekingu to 90 USD, więc poszłam z grupą.
Ale wiem, że za jakiś czas tam wrócę i pójdę sama:)
Nie lubię grup, bo zwykle nie trafiam z ludzi – którzy nawet nie silą się na rozmawianie po angielsku czy hiszpańsku…:( – grupy francuskojęzyczne
Pozytyw – nie ciągnę plecaka, jedzenia (pożywnego…), snaków, nie muszę też wszędzie za sobą ciągnąć worka ze zużytym papierem toaletowym…
Cieszę się, że wpis Ci pomógł 🙂 My mamy takie szczęście, że nasze ubezpieczenie Euro26 obejmuje też wysokości powyżej 3000 m n.p.m. W przeciwnym razie wyjście do sklepu w La Paz byłoby ryzykowne! Wiadomo, pójście z grupą ma swoje zalety. My jednak bardzo cenimy satysfakcję i niezależność. Poza tym żal nam tych biednych osiołków 🙁
No jeśli ma się możliwość korzystania z EURO 26 to super, niestety jak już nie – to polskie firmy nie mają już fajnych ofert …
Haha, to jest oczywiste, że ograniczenie 3000 m. dotyczy tylko trekingów 🙂 🙂 🙂
Poza tym, ja też wolę wszędzie chodzić sama. Tyle, że jak sam wiesz, w parku Huascaran nie ma żadnych społeczności:), stąd moim zdaniem należy się zabezpieczyć! Kiedy byłam w drodze do laguny – latał przez kilka godzin helikopter w poszukiwaniu Francuzów. Polskie polisy są za słabe, aby to opłacić…
Śmieszą mnie blogerzy, którzy wędrowali Santa Cruz sami, bez agencji i reklamowali Nomads…Kiedy chciałam sobie sprawdzić ofertę na te 4 dni, oczywiście była o niebo lepsza, niż z mojego TT (niestety, w czasie mojej ponad rocznej podróży też miałam wiele sytuacji, aby z tego skorzystać), ale jak się okazało – tak, można wybrać się na treking powyżej 3000 m npm, ale tylko pod opieką zorganizowanej agencji 🙂 🙂 🙂
Jeszcze pozostaje kwestia tego, czy peruwiańska agencja turystyczna jest w stanie zapewnić jakikolwiek poziom bezpieczeństwa? Bo po tym co widziałem, to szczerze wątpię!
Co do ubezpieczeń, to niestety polskie mają dobre ubezpieczenia tylko dla młodych i to dopóki coś na prawdę poważnego się nie stanie. Za to słyszałem, że oferta brytyjska jest warta rozważenia.
Peruwiańska agencja – bezpieczna:), jeśli nawet cośkolwiek by się stało na powyżej…:). Moja zaprzyjaźniona rodzina nie puściłaby mnie z byle kim. Moi przyjaciele jak również ich znajomi zajmuja się tym od lat, zanim się zdecydowałam, nasłuchałam się wielu historii.
Co do ubezpieczeń w UK – to zdecydowanie odradzam Nomadów!!! Wielu blogerów bezmyślnie reklamuje je na swoich blogach, choćby przy “guidach” jak wybrać się na Santa Cruz bez agencji:):):)
A tymczasem można sobie wykupić to ubezpieczenie na treking powyżej 3000 i 4000 m, ale warunkiem jest treking pod opieka przewodnika:)
Ja oczywiście narzekam na True Travellera, ale też kupowałam to ubezpieczenie u nich. Jeśli ma się pewność, można kupić na cały rok. Przedłużyć też można, tylko jest to mniej opłacalne, szczególnie jak ma się jakieś szkody.
To co mi się nie podoba u nich, to medical screening, gdzie trzeba dzwonić, a panie z którymi się rozmawia maja to gdzieś, że często nie można zrozumieć ich bełkotu.
W ub roku przez 2 mce szukałam odpowiedniej polisy. Sprawdziłam warunki w polskich firmach, i jedynie Hestia mogłaby być brana pod uwagę, jednak cena zdecydowanie za wysoka, a suma ubezpieczenia dużo niższa…
Na nieszczęście korzystałam z polisy wielokrotnie. Po raz pierwszy w życiu. Jest wiele rzeczy, na które nie ma się wpływu.
Faktycznie wygląda, że z tymi ubezpieczeniami nie tak prosto. My mamy takie szczęście, że jeszcze przez niecałe 3 lata łapiemy się na ubezpieczenia młodzieżowe typu Euro26, które są tanie i dobre. Póki co. Choć podobno Planeta Młodych zaczęła robić podróżnikom problemy z przedłużaniem. A wzięło się to z tego, że Polacy żyjący na emigracji zamiast korzystać z normalnych ubezpieczeń medycznych, wykupowali ubezpieczenia podróżne… I skończyło się El Dorado 🙁